

Serial Miszmasz – mixed-ish skupia się na rodzicach, Paulu Alicii, którzy decydują się opuścić hipisowską komunę o zamieszkać na przedmieściach.
Szalone perypetie rodziny Johnsonów, składającej się z Rainbow, jej rodzeństwa oraz rodziców – Alicii i Paula. Po wyprowadzce z hipisowskiej komuny rodzina przenosi się na przedmieścia. Nowi sąsiedzi nie do końca jednak akceptują Johnsonów ze względu na ich kolor skóry. Dzieci próbują znaleźć w szkole znajomych, jednak natrafiają na niechęć ze strony rówieśników. Rodzina robi wszystko, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości i poradzić sobie z wszelkimi przeciwnościami losu.
Nowy spin-off „Black-ish„, jednej z najlepszych mainstreamowych komedii, opowiada o dorastaniu Rainbow Johnson (w tej wersji Arica Himmel), matki rodziny Johnsonów. Jej rodzice, Paul (Mark-Paul Gosselaar) i Alicia (Tika Sumpter), byli parą hipisów, którzy w połowie lat 80. wciąż mieszkali z dzieciakami w komunie, dopóki wszystko nie rozpadło się po aresztowaniu jej członków.
Rodzina przeniosła się wtedy do domu dziadka, korporacyjnego prawnika (Gary Cole), i dla wszystkich przyszedł czas, żeby zmierzyć się z rzeczywistością. Co okazało się najtrudniejsze dla dzieciaków – Bow, Johana (Ethan William Childress) i Santamoniki (Mykal-Michelle Harris) – które dopiero po pójściu do zwykłej szkoły dowiedziały się, co to znaczy mieć rodziców różnych ras w Ameryce lat 80.
Serial od początku idzie tą samą drogą co „Black-ish„, to znaczy w ramach komediowej historii znajduje miejsce na rozmowy o rzeczach ważnych. Pilot to z jednej strony wprowadzenie do opowieści, którą w jakimś stopniu znamy z serialu-matki, a z drugiej, zderzenie światów w nieco innym niż w „Black-ish” wydaniu. Krótko mówiąc, jest to zniuansowana, mądra, ale i zabawna historia o dzieciakach szukających swojej tożsamości w świecie, gdzie rasizm jest faktem.
Społeczne zacięcie, inteligentny humor i serwowane z dużą naturalnością momenty edukacyjne to największe zalety „Black-ish” i wszystko wskazuje na to, że ze spin-offem będzie podobnie. Dodatkowy plus to specyficzny klimat lat 80., tutaj zupełnie inny niż choćby w „Goldbergach”, bo to rodzina o zupełnie innym pochodzeniu.
Po dwudziestu minutach mam wrażenie, że jeszcze nie ma tej chemii i naturalności co w pierwszych odcinkach „Black-ish”, a dzieciaki, choć urocze, dopiero uczą się pracy przed kamerą. Ale nie ma powodu myśleć, że ta ekipa się nie wyrobi. „Mixed-ish” jest nieźle napisane, ma sporo do powiedzenia i na dodatek jeszcze wygląda na jeden z najsympatyczniejszych seriali tej jesieni. Jestem na „tak”.